sobota, 30 maja 2015

Zakochana w tańcu irlandzkim

Pani Ewa Suleja opowiada o swojej wielkiej pasji, którą jest taniec irlandzki; w Polsce ciągle dość egzotyczny i wyjątkowy. O tym ile radości, i siły jej dostarcza, a także powoduje, że wszystko co robi, robi z wielką pasją i zaangażowaniem. 



Jak zaczęła się Pani historia z tańcem irlandzkim?

Tańczyłam od najmłodszych lat. Gdy poszłam do gimnazjum odczułam potrzebę jakieś specjalizacji. Wiedziałam, że chcę tańczyć tylko nie wiedziałam w jakiej odmianie. Początkowo myślałam, że pójdę w stronę flamenco, ale moja koleżanka zaczęła chodzić na taniec irlandzki. Nigdy wcześniej o tym nie słyszałam i pewnego razu wybrałam się na jej zajęcia jako gość, obserwator. I było to jak grom z jasnego nieba. Nic wcześniej nie wiedziałam ani o kulturze, ani tym bardziej o tańcu irlandzkim. To było jednak tak inne, tak świeże i oryginalne, że zapragnęłam spróbować. I tak oto nie mogę przestać od 13 lat. 




Co najbardziej podoba się Pani w tańcu i spowodowało, że tak mocno Pani się w to zaangażowała?

Zwykłam  porównywać to do zakochania. Nie zawsze da się logicznie uzasadnić, dlaczego "ten, a nie inny". To, co uwielbiam w tej odmianie tańca to przede wszystkim niesamowita energia, która kumuluje się głównie w nogach. Wymaga on człowieka dużej samokontroli, w tańcu irlandzkim praktycznie nie używa się górnej części ciała, cała ekspresja idzie w nogi. Jest też jego mnóstwo odmian, co sprawia, że mimo dość długiego stażu wiem, że jeszcze długa droga przede mną i ciągle odkrywam go na nowo. Uwielbiam też to, że ciągle jest to dość egzotyczny taniec w Polsce, dzięki czemu zajmuję się czymś wyjątkowym. 
No i uwielbiam muzykę irlandzką. Ona po prostu cieszy i wyzwala w człowieku niesamowite pokłady energii. 




Czy taniec miał wpływ na ustalenie Pani wartości w życiu, jaki?

Przede wszystkim uważam, że warto odkryć w życiu coś jeszcze, coś dla czego warto się zatracić, poświęcać swój wolny czas, gdyż to niesamowicie ubogaca. 
I jeśli chce się robić coś dobrze, to trzeba temu oddać serce. Oczywiście, możemy wykonać różne stojące przed nami zadania, ale zupełnie inaczej się je odbiera, jeśli czujemy to co robimy. Pomimo trudności robi się to o wiele łatwiej. 



Czy oprócz tańca zagłębiała się Pani w irlandzką kulturę? 


Większość mojego zgłębiania kultury irlandzkiej kręci się wokół muzyki i tańca. Przede wszystkim kultywuję święto patrona Irlandii, czyli Dzień Świętego Patryka, który jest wyjątkowo radosnym dniem, pełnym zieleni i zabawy. 
Staramy się ze znajomymi wprowadzić również do Wrocławia wieczory w pubie, do muzyki na żywo z tradycyjnymi, irlandzkimi tańcami grupowymi - co organizujemy regularnie i powoli powiększa się grono sympatyków tej formy spędzenia wolnego czasu.




Jakie różnice międzykulturowe zwróciły Pani największą uwagę, (jeśli chodzi o Polskę i Irlandię)?

Zaskakujące jest to, że Polacy i Irlandczycy wyjątkowo dobrze się dogadują. Mamy podobny bagaż doświadczeń historycznych - oba nasze kraje przez lata znajdowały się pod okupacją. Stąd wspólnie doceniamy wolność. Jednakże Irlandczycy wydają mi się bardziej radośni. U nich w małych pubach bardziej docenia się muzyków, grających na żywo, a także zdecydowanie więcej osób tańczy. Jednakże, gdy te dwie nacje się spotkają w Polakach włączają się skrywane pokłady radości. 




Czy kultura irlandzka ma wpływ na Pani życie, czy coś się zmieniło po tym gdy Pani zaczęła się tym interesować?

Taniec irlandzki jest moją największą pasją. Uświadomiłam sobie, że mój kalendarz naprawdę może się niejednokrotnie nagiąć, bym miała możliwość pójścia na trening. Uczy też to w jakimś stopniu samodyscypliny. I co najważniejsze: daje mi to po prostu dużo, dużo, dużo radości.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz